poniedziałek, 10 lutego 2014

Rozdział 5

-Co najpierw pijemy: sake czy piwo? - spytał czarnowłosy patrząc na bogaty asortyment alkoholu.
-Weź to co wolisz - usiadłem na białym, puszystym dywanie, przed telewizorem, opierając się o kanapę.
-Piwo lepsze - rzucił mi puszkę, którą ledwo co złapałem, a sam usiadł pół metra ode mnie w tej samej pozycji.
Napój lekko schłodzony delikatnie otumaniał i pozwalał się rozluźnić. Im więcej się go piło, tym bardziej rozmowa się kleiła. Telewizor był ustawiony na wiadomości i co jakiś czas prezenter zagłuszał mojego rozmówcę.
-Na pewno dobrze się czujesz? - spytał, a jego wyraz twarzy, mimo wypitego alkoholu, nie zmieniał się.
-Tak, a sądzisz, że nie umiem pić? - Zaśmiałem się (chociaż sam nie wiem dokładnie dlaczego).
-Po prostu zaczynasz powoli gadać od rzeczy - położył mi dłoń do czoła - jesteś rozpalony. - Wstał i wrzucił pustą butelkę po sake na stertę pustych opakowań. Delikatnie wziął mnie na ręce jak księżniczkę i zaniósł do łazienki. Mężczyzna zaczął nalewać gorącej wody do wanny, po czym usadził stojącego mnie na stołku. - rozbieraj się.
-Nieee - zanuciłem.
-Ehh... rozbieraj się, albo sam ciebie rozbiorę! - zagroził zirytowany moim zachowaniem po alkoholu.
-Nie rozbiorę się, jeśli ty nie będziesz bez ubrań.
-Ty mały! Ściągaj to! - chwycił moją koszulę i prawie ją rozdzierając zdjął (ignorując przy tym moje piski). Chwilę po tym byłem już w samej bieliźnie i z wielką obrazą spoglądałem na sprawcę tej sytuacji.
-To nie fer! Ty też powinieneś być nagi - nagle coś mi odwaliło i rzuciłem się na niego ściągając mu spodnie i koszulkę.
-Co ty robisz?!
-Wykąpmy się razem.
-Boże zachowujesz się jak małe dziecko. - skrytykował, ale nie wyglądał na zdenerwowanego. - Wiesz co? To może jednak dobry pomysł - Uśmiechnął się niczym demon i dosłownie wrzucił mnie do wanny, zdejmując przy tym bieliznę.
-Ej! Mną się nie rzuca!  - Wpakował się do wody, która prawie już się wylewała
-Tak, tak, dawaj głowę to ci umyję. - przysunął mnie bliżej siebie i nałożył trochę szamponu na moje mokre włosy.
-Sato... coś mi się wbija w plecy... poczekaj wyjmę to. - chwyciłem to i próbowałem wyciągnąć.
-Z-zostaw! - złapał i pociągnął mnie za nadgarstki co poskutkowało tym, że po chwili zamieniliśmy się miejscami. - Kto by pomyślał, że kilka piw i trochę sake tak bardzo ogłupia lekarzy. - zaśmiał się.
-Co? - spytałem nie ogarniając co się stało.
-Nic. - drugą ręką jeździł po mojej klatce piersiowej, co jakiś czas nie znacznie zahaczając o mój sutek. Cały czas nie spuszczał wzroku z mojej twarzy.
-P-przestań t-to dziwne...
-Wydaje ci się - zjechał trochę w dół (więcej niż trochę) - Coś tutaj stwardniało - szturchnął palcem nabrzmiałe miejsce i zadowolony patrzył na moją reakcję. Przechodziły mnie zimne dreszcze, ale błogi stan upojenia alkoholowego nie dawał za wygraną i tłumił instynkt samozachowawczy. Czułem jak moja skóra parzy... w tych miejscach których dotknął. Krew odpłynęła z rąk, a nadgarstki bolały. moja dolna partia ciała zachowywała się niecodziennie, co wprawiało mnie w dyskomfort, a zarazem przyjemność. -Zaraz dam ci to czego tutaj chcesz - delikatnie przesunął palcem między pośladkami, powodując przy tym dreszcz.
-Błagam! Ah...
-Dwa paluszki... i prawie trzeci... - zamruczał i pocałował moje wargi. Poruszył palcami i wtedy mimowolnie otworzyłem usta, a nasze języki splotły się w dzikim tańcu. Nie mogłem oddychać, czarnowłosy widząc to, nieznacznie odsunął się dając mi możliwość zaczerpnięcia powietrza.
-Satoru...

czwartek, 6 lutego 2014

Rozdział 4

 Moje rozmyślenia skończyły się na pukaniu w środku nocy do drzwi pokoju Satoru.
-Co się stało? – Wyjrzał zza drzwi (wyglądał jakby dopiero co miał zamiar spać).
-Miałem koszmar i boję się siedzieć sam w ciemnym pokoju. – Bąknąłem ze spuszczoną głową. Godna pożałowania wymówka. Zmierzył mnie wzrokiem, wpatrując się o sekundę dłużej w poduszkę, którą mocno przyciskałem do siebie.
-Ehh... wchodzisz na własną odpowiedzialność. - ostrzegł i wpuścił do pokoju. Cicho przemknąłem obok niego i przycupnąłem na podłodze przy łóżku (dwuosobowym). - Wskakuj na wyrko.
-Mogę? - chciałem się upewnić.
-Tak. - powoli położyłem się na krawędzi łóżka, a on obok.
-Przepraszam, że podsłuchałem waszą rozmowę. - wyszeptałem zaciskając oczy i usilnie przytulałem się do poduszki.
-Nic się nie stało – objął mnie w pasie i przycisnął do siebie (leżałem na boku, tyłem do niego). - Jesteś przyjemnie ciepły
-Ty też. - mruknąłem i poczułem ciepły oddech na szyi. Bałem się wykonać jakikolwiek ruch. Jego ręka owinęła się mocniej wokół mojej tali, niczym wąż boa. Serce waliło mi jak szalone... gdy nagle usłyszałem ciche chrapanie. Zasnął jak niemowlę, dalej mnie nie puszczając. 

Obudził mnie dźwięk budzika, który został skomentowany cichym: kur*a. Satoru podniósł się i wyłączył siejące zło urządzenie. 
-Aki wstawaj!  - zrzucił mnie z łóżka, po czym zadowolony szukał ciuchów w szafie. 
-Dzień dobry - powiedziałem wstając i udając się w stronę wyjścia. 
-Nie tak szybko, wisisz mi przysługę - zaśmiał się nie odwracając wzroku od ubrań. 
-Jaką?
-Nie wiem... może... pocałuj mnie.
-Nie zrobię tego.
-To przynajmniej powiedz mi, że mnie kochasz. 
-Pff - prychnąłem i opuściłem pomieszczenie. Nie miałem ochoty się awanturować, ale on zawsze musiał mnie podpuszczać. Będąc w ,,moim'' pokoju otworzyłem komodę i wyjąłem mój ulubiony zestaw: stare, szare spodnie od dresu, oraz czarny, ponaciągany i o dwa numery za duży podkoszulek. Zaleta niedzieli - nie trzeba nigdzie wychodzić, ani z nikim się widzieć. Chwyciłem pierwszą lepszą książkę z torby i po czy usadowiłem się na werandzie. Spojrzałem na okładkę ,,Dżuma bez tajemnic", nic ciekawego, ale na bezrybiu i rak ryba.

,,[...]Choroba ta wywołana jest infekcją G(-) tlenowych pałeczek z rodziny Enterobacteriaceae nazwanej Yersinia pestis."

Słońce raziło mnie w oczy, nie pozwalając czytać dalej. Dookoła ptaki ćwierkały, a gorące lato zbliżało się nie ubłaganie. Już jutro miałem zacząć mieszkać w klinice i najprawdopodobniej spędzić w tym miejscu z dala od cywilizacji resztę życia. Cieszyło mnie to, w końcu po tylu latach udało mi się wyrwać z objęć slumsów.
-Hej, mogę się dosiąść? - Satoru w czarnych dżinsach i niebieskiej koszuli, nie czekając na moją odpowiedź usiadł  dwa metry ode mnie, opierając się o ścianę. W dłonie chwycił zapalniczkę i papierosy, a po chwili zapach tytoniu dotarł do mojego nosa.
-Od kiedy palisz? - spytałem, udając, że ten zapach mi nie przeszkadza.
-Nie palę często, ale jakoś teraz naszła mnie ochota - delikatny zarys uśmiechu pojawił się na jego twarzy,gdy patrzył, jak rozpaczliwie odganiam woń ręką.
-Lekarze są aż tak przewrażliwieni?
-Niee... tylko nie przepadam za tym.
-Dobra, idę zrobić jakieś jedzonko... a przy okazji... idziesz na letni festiwal? - zgasił papierosa, po czym wstał.
-Pierwszy raz słyszę, ale chętnie się wybiorę - naśladując go, podniosłem się i poszedłem odłożyć książkę.

***


-Idę do miasta! - krzyknąłem stojąc w drzwiach wejściowych. Byłem zmuszony do przebrania się w schludny ubiór (lekarz w dresie nie wygląda za dobrze) i gotowy do wyjścia. Wyszło, że mój ,,mieszkaniodawca" wydał mi polecenie ugotowania dzisiejszego obiadu, jednak zważając na fakt, że lodówka była pusta, to plan obijania się przez całą niedzielę padł w gruzach. Nie czekając na odpowiedź, zamknąłem za sobą drzwi i skierowałem się w stronę domu Ryu.

Był to mały biały domek z czerwonym dachem. Od frontu rosły krzewy czerwonych i żółtych róż. Na tyłach, na małych grządkach obok kurnika, babcia Ume uprawiała marchewki, oraz kapustę. Zapukałem do drzwi.
-Hej! - powitał mnie radośnie blondyn, w dosyć skąpym stroju. Tylko ręcznik zasłaniał dolne, męskie partie ciała chłopaka.
-Siemka, słuchaj masz może sprawny samochód?
-No mam, a gdzie chcesz jechać? - spytał  lekko zarumieniony faktem, że jest tak przyodziany, a nie inaczej.
-Do miasta. Podrzuciłbyś mnie? Oczywiście zwrócę ci za benzynę.
-Spoko, poczekaj chwilę, zaraz się ubiorę i przyjdę.

-Jesteśmy na miejscu. - poinformował mnie.

-Dzięki wielkie, chcesz coś załatwić? - spytałem z grzeczności. W końcu ten chłopak uratował mi życie, przed kilkoma kilometrami spaceru pylistą wiejską drogą.
-Nie, niedawno wszystko pozałatwiałem i nie mam za bardzo co robić, więc zabiorę się z tobą. - wyszczerzył zęby... aż powoli zacząłem się zastanawiać, czy on wogóle jest w stanie płakać, lub martwić się.

-Już jesteś? - spytał w drzwiach czarno włosy, po czym spojrzał na kilka napakowane, prawie rozdzierające się siatki. - Czegoś ty nakupił?!

-Lodówka świeci pustkami, a poza tym muszę sam coś jutro jeść. Połowa jest dla ciebie.
-Jak to jutro, przecież jutro jemy razem, tak jak zwykle... - zdziwiony pomagał mi wnieść siatki do kuchni.
-No przecież jutro wprowadzam się do kliniki.
-To nie zostaniesz tu...? - spytał się jakby sam siebie, a jego twarz nie wyrażała, żadnych emocji. - W razie czego wiesz, że zawsze możesz się tutaj wprowadzić, bo samemu mi tu nudno.
-Dzięki, ale wiesz przecież, że będę mieszkał na przeciwko? - uśmiechnąłem się i za wszelką cenę chciałem by on też to zrobił. - Ale, żeby to uczcić pijmy dziś do upadłego! - wyciągnąłem sake, spomiędzy puszek browaru, żeby pokazać mu, że chce spędzić dzisiaj męski wieczór.
-Zanim zaczniesz chlać to zrób obiad - mruknął i zniknął za drzwiami. Chyba mi się wydawało, że na jego twarzy pojawił się cień tajemniczego uśmiechu.
Poszedłem do kuchni gdzie ugotowałem ramen. Cieszyłem się na nasz wieczór.

czwartek, 2 stycznia 2014

Rozdział 3

Obudziłem się i przecierając oczy spojrzałem na zegar, była 7:30. Na moje szczęście klinika przyjmowała od 10:00. Wyprostowałem się i ubrałem. Czarna koszula, ciemne dżinsy, lubiłem być schludnym. Nagle rozległo się pukanie do drzwi. Ostrożnie je uchyliłem, pamiętając co ON zrobił wczoraj. W pierwszej minucie nikt nie wyskoczył/zaatakował/zgwałcił/pocałował.
-Raz kozie śmierć ! – otworzyłem je na oścież i… cisza. <z serii jak facet hetero, boi się geja>. Na krześle przed drzwiami leżała taca na której był stosik dango , dwa duże onigiri, kubek z gorącą zieloną herbatą. Upewniwszy się, że na korytarzu nikogo nie ma (za wyjątkiem latającej w kółko muchy, która czaiła się na jedzenie przedemną) podbiegłem do tacy. Obejrzałem dokładnie jedzenie obawiając się że może być w nim coś dziwnego, ale wszystko wyglądało normalne.
-Spokojnie, nic nie dosypałem. - Roześmiał się chłopak stojący przy oknie (trzy sekundy temu go tam nie było!).
-Nie wiem, czy mogę ci ufać. - Mruknąłem jednak po chwili, mój brzuch zaburczał dosyć głośno.
-Jedz. - rzucił odwracając się i idąc w stronę kuchni. Zrobiło mi się głupio: On przyrządził mi ogromne smakowite śniadanie, a sam nic nie jadł.
-Ej! Satoru, mogę zjeść razem z tobą? - spytałem podnosząc ostrożnie tacę.
-Nazwałeś mnie po imieniu – Wyszczerzył zęby, ale tym razem wyglądał ciepło, a nie dziko. Na jego słowa moje policzki skąpały się rumieńcem. - Chodź.
-Okej - Zadowolony z przyjemnego początku dnia, pobiegłem za nim uważając by się  nie przewrócić.

-Pysznee! - podsumowałem jego wysiłek, odkładając ostatni patyczek z dango, na pusty talerz. Zamknąłem oczy i delektowałem się łykiem herbaty, kiedy poczułem na policzku zimną dłoń, która lekko podniosła mój podbródek ku górze. W tym momencie na ustach poczułem ciepłe, lekko wilgotne wargi, które złożyły pełen ciepła i czułości pocałunek. Odepchnąłem go z całej siły tak, że sam spadłem z krzesła.

-Byłeś mi to winny za śniadanie - Na jego twarzy malował się wredny uśmieszek. Podniosłem się z podłogi i rzuciłem ocierając usta:
-Dziękuję za posiłek. Nie ciesz się, już nigdy nic nie zjem. - Biorąc torbę z papierami i sprzętem lekarskim, pod rękę i wyszedłem do kliniki, czując obrzydzenie do samego siebie.

-Aki co z tobą nie tak? - zapytał Ryu patrząc na szczątki mojego ulubionego kubka, leżące w kałuży kawy. Byłem zmęczony, bałem się co zobaczę wracając do tymczasowego mieszkania  - Aki siadaj. - chwycił mnie pod rękę i zaprowadził na fotel.

-Wszystko okej. Po prostu zamyśliłem się. - Wstałem i wziąłem papiery które miałem przeczytać.
-No dobra. - Powycierał kawę z podłogi. - Jeszcze chwilę się pokręcę i spadam, Ty też się zbieraj jest 19:30. - opuścił pomieszczenie i po chwili słychać było dyskusję między dwiema osobami. Nastawiłem ucho chcąc usłyszeć cokolwiek, jednak potrafiłem rozróżnić jedynie głosy: Ryu i Satoru. Podkradłem się do drzwi i podsłuchiwałem:
S- Satoru/ R-Ryu/ *** - słowo którego nie dosłyszałem

R: Co się *** stało?

S: A co się miało stać?
R: Przez ciebie Aki jest *** !
S: Ja nic nie zrobiłem, Odwal się!
R: *** się stanie zaraz jakimś homofobem przez Ciebie!
S: *** może *** chcesz go ***!
R: A *** jeśli to co?!
S: Nie fikaj. W *** się nie sprawdzisz!
R: Zobaczymy, czy *** ciebie, czy ***!
S: Zobaczysz, że ***!
R: Wal ***!

I na tym się zakończyło. Jednak po chwili kroki zaczęły stawać się głośniejsze i zanim zdążyłem się podnieść oberwałem drzwiami w twarz.

-Ała! – wykrztusiłem patrząc jak krew kapie mi na rękaw fartucha, barwiąc go na czerwono.
-Dlaczego stoisz pod drzwiami?! – Zdenerwował się czarnowłosy, podnosząc mnie z ziemi. –Żyjesz?
-Jakoś. – Mój mózg tańczył walca ( w pojedynkę w czaszce), ale na szczęście mężczyzna był na tyle pojętny, że przygotował lód i wręczył mi zawinięty w ręcznik.
-Podsłuchiwałeś? – spytał Satoru odwracając wzrok.
-Nie, miałem zamiar iść do domu.
-Ta, jasne. – mruknął ozięble i wyszedł.

Wyrzuty sumienia nie dawały mi spać. Wykąpany w czystej yukacie leżałem w łóżku podziwiając sufit. Totalna beznadzieja, Bałem się go i tego do czego był zdolny. Już raz władowałem się w gówno po uszy w takim związku i nie zamierzałem tego powtarzać.  Nikt przecież nie musi wiedzieć przez co kiedyś przechodziłem ... Prawda?


niedziela, 29 grudnia 2013

Rozdział 2

Wytarłem się ręcznikiem i zamierzałem ubrać kimono, gdy nagle klamka się przekręciła i do pomieszczenia wparował Satoru.
-Nie wiedziałem że tu jesteś. - Mruknął i napełniał wannę od nowa.
-Mógłbyś na moment wyjść? Chciałbym się ubrać – Mruknąłem cały czerwony jak burak, zasłaniając się czerwonym materiałem.
-Wstydzisz się? Przecież obaj jesteśmy mężczyznami – Na jego twarzy pojawił się zadziorny uśmiech. - A może wstydzisz się bo masz małego?
-Odwal się. Nie twój interes. - warknąłem.
-Pff... Chodź pomogę ci się ubrać. - skinął palcem
-N-nie! - chciałem zapaść się pod ziemię. On powoli zbliżał się do mnie, a moje usilne próby wtopienia się w ścianę nie miały przyszłości. Wyrwał mi yukatę i przez moment badał mnie wzrokiem.
-Jesteś bardzo wychudzony, ty w ogóle coś jesz?  - chwycił mój nadgarstek (tak mocno, że zagryzłem wargę by nie krzyknąć). - Farbowałeś włosy?
-Jem tyle ile potrzebuję, a moje włosy są naturalne! Puść mnie!
-Dobra, dobra. Chodź ubiorę cię.
-Zrobię to sam! - Usiłowałem wyrwać rękę, ale ten przytulił mnie z całej siły.
-Albo ja cię, ubiorę, albo będziesz miział się ze mną nago w wannie – po tych słowach ucichłem. Czułem jego oddech na karku, co sprawiało, że czułem się niekomfortowo – Twoje włosy pachną truskawką... to bardzo przyjemny zapach, wiesz? – Szepnął mi do ucha zawiązując złote obi. - Wyglądasz naprawdę seksownie w tej damskiej yukacie, idealnie na tobie leży. - Po tych słowach odepchnąłem go od siebie i wybiegłem na łeb, na kark z pomieszczenia i wskoczyłem w pierzynę.

-Wstawaj! - Ktoś usiłował mnie obudzić. - Jak nie wstaniesz to wpakuję ci się do łóżka.
-Ty to wiesz jak obudzić człowieka – wstałem i przetarłem oczy.
-Kolejka pacjentów stoi przed kliniką. - tymi słowami spowodował, że już po piętnastu minutach byłem w pracy.
-Ryuu! Pomocy...
-Akihiko co się stało? Wyglądasz jak trup.
-Dopiero południe, a ja jestem wykończony. Wyobraź sobie, że jestem lekarzem ogólnym, a mieszkańcy przychodzą do mnie ze wszystkim! - zmęczony oparłem się o ścianę.
-Ale do tej pory sobie poradziłeś z każdym.
-No tak, bo jestem nadmiar oczytany - No co? trzeba się chwalić zaletami, tak uczyła mnie mama.
-A jak z Satoru? Wszystko okej? - spytał, ale tym razem z błyskiem w oku.
-Em? Czemu ma być nie okej?
-Zarumieniłeś się! A więc co się stało wczoraj?
-Wszedł do łazienki, kiedy wychodziłem z wanny...
-I co?! I co?! - Podjarał się tak bardzo, że stanął nade mną i obiema rękami oparł się o ścianę blokując mi ucieczkę. Nie spodziewałem się tego po nim.
-N-nic... - odwróciłem głowę, nie chcąc się tłumaczyć z bycia molestowanym.
-Ryu, mógłbyś nie obmacywać lekarza, wbrew jego woli? Nie martw się, wiem, że Akihiko w fartuchu lekarskim wygląda seksownie i podnieci nie jednego mężczyznę, ale nie lep się tak do niego. - Satoru zmaterializował się niedaleko nas. Na jego twarzy pokazał się mrożący krew w żyłach uśmiech. Z wyglądu przypominał dzikiego kota... czarnego lamparta, który z dumą i pożądaniem spogląda na swój obiad.
-Oh. Nie zauważyłem cię ... to j-ja już sobie pójdę. - rzucił blondyn zarumieniony na policzkach i pośpiesznie się oddalił.
-Ja też już pójdę. Za chwilę będą pacjenci. - chciałem go szybko wyminąć, ale gdy tylko przechodziłem, zatrzymał mnie.
-No Aki nie tak szybko. - Jego dziki wzrok sparaliżował moje ciało.
-Dla ciebie Pan Akihiko
-Co tam mruczysz pod nosem?
-Puść mnie... - odparłem cicho.
-Widzę, że dobrze się dogadujesz z moim ex. - Spojrzał mi głęboko w oczy jakby widział moją duszę i wtedy do mnie dotarło... to był albo gej, albo fan między ludzkich wrażeń. To dlatego mnie wczoraj macał!
-Ex? - spytałem nie pewnie.
-Ładnych, młodych nie zamężnych dziewczyn tu nie ma za wiele. Więc lepszy chłop, niż celibat.
-Rozumiem. Możesz mnie już puścić? Naprawdę mi się śpieszy. - Spróbowałem przemknąć obok, ale moje wysiłki poszły na marne, a nawet sobie zaszkodziłem złapał mnie za ramię i zanim zdążyłem wyjechać mu z groźbą...
-Sprawię, że zakochasz się we mnie – szepnął po czym szybkim ruchem chwycił mnie za kark i pocałował... Serce mi stanęło... facet mnie całuje... jak dziewczynę. Usiłowałem się wyrwać, ale na nic. W końcu wyjął język z moich ust i puścił mnie. Nie zastanawiając się ani sekundy dłużej... uciekłem.
Przez cały dzień nie umiałem spojrzeć w lustro, moje usta piekły, jakby płonęły żywym ogniem, a mój umysł wypełniał jego wredny uśmieszek.
Wróciłem do domu Satoru i zaszyłem się w swoim pokoju, mając nadzieję, że mnie nie zauważył. Zmęczony  szybko przebrałem się i wskoczyłem do łóżka. Odpuściłem sobie mycie się – zrobię to jutro. Powoli odpłynąłem.

wtorek, 17 grudnia 2013

Rozdział 1


 Konichiwa! Nazywam się Yasuda Akihiko. Żyłem spokojnie jako młody lekarz, gdy nagle dostałem propozycję wyjazdu do małej odludnej wioski. Dobra płaca, darmowe mieszkanie, duża presja z powodu bycia jedynym medykiem w miejscu prawie odciętym od cywilizacji. Problem w tym, że właśnie się zgubiłem!

-Yasuda-san? - nagle usłyszałem mrożący krew w żyłach męski głos. Za mną stał wysoki czarnowłosy mężczyzna, a sądząc po jego minie był wściekły.
-T-tak. - Przeraziłem się...
-Dzieciak lekarzem? Dobre sobie ... - na jego twarzy pojawił się uśmiech, co uczyniło go jeszcze bardziej przerażający.
-Wypraszam sobie! Mam 24 lata! - Oburzyłem się jego postawą: nie znał mnie, a już obrażał... CHAM!.
-Nie wyglądasz – prychnął – bierz walizy i idziemy. -Wbrew własnej woli już znalazłem swojego pierwszego wroga. Niechętnie wziąłem bagaż (bo był ciężki jak cholera!) i chwiejąc się podążałem za fioletowookim gościem.

-O! Czy to pan Yasuda?! Ogromnie się cieszymy z pańskiego przybycia! – małe zgrupowanie ludzi w wieku 40-75 lat powitało mnie radośnie.
-Satoru! Co się tak boczysz. Powinieneś okazać trochę ciepła naszemu nowemu mieszkańcowi! - Opieprzyła mężczyznę starsza kobieta opierająca się o drewnianą laskę. Jej siwe włosy spięte były w kok, twarz pomarszczona,ale widniał na niej wspaniały, ciepły, rodzinny uśmiech.
-Babciu dlaczego zawsze ja dostaję burę? - fochnął się jak mały chłopiec, jednak na jego twarzy widniał zaczepny uśmieszek.
-Jakbyś się zachowywał to byś jej nie dostawał! - ,,Babcia” roześmiała się i podeszła do mnie. - Ciesze się, że doktor zgodził się przybić do tak odludnego miejsca
-Nie ma sprawy. Miło mi państwa poznać 
-Nie ma czasu! Yasuda–san, Satoru razem z Ryu pokażą ci klinikę – Staruszka wskazała na drobnego Blondyna, ale mimo swojej delikatnej urody był mojego wzrostu.
-Jestem Ryu, miło mi! - Uścisnął moją rękę i podskakując ruszył po żwirowej ścieżce.
-Satoru weź bagaż pana – zwrócił się do niego starszy mężczyzna. Satoru wziął mój dobytek (z niechęcią) i wlókł się za mną, aż po sam budynek. Nie był on duży. Prosta konstrukcja o białych ścianach i czarnym dachu. Najzwyczajniejszy na świecie. Kilka lat temu medyk sprawujący pieczę nad wioską uciekł okradając przy tym kilka domów. Jednak jego ucieczka została szybko zakończona...wpadł pod pociąg oddalony 20 km od miasteczka. Przez ten czas ludzie byli skazani na siebie. Co prawda jestem mało doświadczony, ale cały czas miałem nadzieję, że jako lekarz ogólny dam sobie radę.
-Oto klinika Panie Yasuda – Oświadczył Ryu.
-Dziękuję, ale zwracaj się do mnie po imieniu.
-No dobrze... więc Akihiko? - Spytał nie śmiało jakby był czymś zdenerwowany.
-Tak?
-Pana pokój nie jest jeszcze gotowy... nastąpiły drobne problemy u stolarza w mieście i meble będą dopiero za pięć dni... - spuścił wzrok – ale przez ten czas znajdziemy panu lokum blisko kliniki.
-Nie ma problemu – Usiłowałem się uśmiechnąć, ale ta wiadomość lekko mnie rozczarowała (byłem wykończony po podróży i mój mózg chciał tylko spać).
-Hmmm... Naora dopiero co wyszła za mąż... Mai–chan musi się opiekować babcią... szkoda... Yo? Nie... Tetsu mieszka za daleko... Satoru... WŁAŚNIE! Satoru?
-Czego?
-Akihiko u ciebie zamieszka na te pięć dni. Dom jest spory pomieścicie się. Nie patrz się tak, masz do wyboru to, albo nauczyć się samemu gotować. - czarnowłosy obdarzył blondyna mrożącym krew w żyłach spojrzeniem spode łba.
-Pff! Rób co chcesz. - Odwrócił się na pięcie i wyszedł.
-No to ustalone! - Ryu zadowolony wziął dwie duże torby – Chodź.
-No dobrze – przytaknąłem cicho i ruszyłem za chłopakiem...

Posiadłość była ogromna i na pewno wiele warta. Satoru mruknął tylko bym znalazł sobie jakiś pokój i mu nie przeszkadzał. Zgubiłem się kilkadziesiąt razy. Korytarz ciągnie się tu kilometrami! Zmęczony otworzyłem drzwi do pierwszego lepszego pokoju.


-Łaaa... - Ogromne łóżko (jednoosobowe!) na którym leżała czerwona jedwabna yukata. Pokój był urządzony w stylu japońskim (jeśli nie wiesz jak wygląda pokój w stylu japońskim to idź do wujka google) Darmowy pięciogwiazdkowy hotel z gburem. Rzuciłem swoje torby na ziemię i rozpaczliwym ruchem chwyciłem za yukatę. W końcu mogłem iść się umyć! I to w ogromnej wannie! (w Tokio trudno o mieszkanie z wanną, każde jest z prysznicem). Pamiętałem gdzie jest łazienka (przez przypadek wchodziłem do niej pięć razy), była trzy pokoje przed moim. Zielone kafelki zdobiły posadzkę, a na ścianach malutkie kolorowe elementy układały się w kwieciste wzory. Odkręciłem kurki i woda powoli napełniała wannę. W między czasie zrzuciłem ciuchy i przyglądałem się sobie w lustrze. Od dziecka miałem nienaturalne białe jak śnieg włosy i duże złote oczy (jak jesienne liście, stąd w moim imieniu słowo ,,Aki” - jesień). Zawsze byłem niski i zakompleksiony... koledzy zawsze się ze mnie śmiali, że wyglądam lekko kobieco, jak jakiś uke z yaoi . Ja jestem w 100% mężczyzną! Oderwałem się od lustra i hopsa! Do wanny. Nie ma nic przyjemniejszego od leniuchowania w wannie.