czwartek, 2 stycznia 2014

Rozdział 3

Obudziłem się i przecierając oczy spojrzałem na zegar, była 7:30. Na moje szczęście klinika przyjmowała od 10:00. Wyprostowałem się i ubrałem. Czarna koszula, ciemne dżinsy, lubiłem być schludnym. Nagle rozległo się pukanie do drzwi. Ostrożnie je uchyliłem, pamiętając co ON zrobił wczoraj. W pierwszej minucie nikt nie wyskoczył/zaatakował/zgwałcił/pocałował.
-Raz kozie śmierć ! – otworzyłem je na oścież i… cisza. <z serii jak facet hetero, boi się geja>. Na krześle przed drzwiami leżała taca na której był stosik dango , dwa duże onigiri, kubek z gorącą zieloną herbatą. Upewniwszy się, że na korytarzu nikogo nie ma (za wyjątkiem latającej w kółko muchy, która czaiła się na jedzenie przedemną) podbiegłem do tacy. Obejrzałem dokładnie jedzenie obawiając się że może być w nim coś dziwnego, ale wszystko wyglądało normalne.
-Spokojnie, nic nie dosypałem. - Roześmiał się chłopak stojący przy oknie (trzy sekundy temu go tam nie było!).
-Nie wiem, czy mogę ci ufać. - Mruknąłem jednak po chwili, mój brzuch zaburczał dosyć głośno.
-Jedz. - rzucił odwracając się i idąc w stronę kuchni. Zrobiło mi się głupio: On przyrządził mi ogromne smakowite śniadanie, a sam nic nie jadł.
-Ej! Satoru, mogę zjeść razem z tobą? - spytałem podnosząc ostrożnie tacę.
-Nazwałeś mnie po imieniu – Wyszczerzył zęby, ale tym razem wyglądał ciepło, a nie dziko. Na jego słowa moje policzki skąpały się rumieńcem. - Chodź.
-Okej - Zadowolony z przyjemnego początku dnia, pobiegłem za nim uważając by się  nie przewrócić.

-Pysznee! - podsumowałem jego wysiłek, odkładając ostatni patyczek z dango, na pusty talerz. Zamknąłem oczy i delektowałem się łykiem herbaty, kiedy poczułem na policzku zimną dłoń, która lekko podniosła mój podbródek ku górze. W tym momencie na ustach poczułem ciepłe, lekko wilgotne wargi, które złożyły pełen ciepła i czułości pocałunek. Odepchnąłem go z całej siły tak, że sam spadłem z krzesła.

-Byłeś mi to winny za śniadanie - Na jego twarzy malował się wredny uśmieszek. Podniosłem się z podłogi i rzuciłem ocierając usta:
-Dziękuję za posiłek. Nie ciesz się, już nigdy nic nie zjem. - Biorąc torbę z papierami i sprzętem lekarskim, pod rękę i wyszedłem do kliniki, czując obrzydzenie do samego siebie.

-Aki co z tobą nie tak? - zapytał Ryu patrząc na szczątki mojego ulubionego kubka, leżące w kałuży kawy. Byłem zmęczony, bałem się co zobaczę wracając do tymczasowego mieszkania  - Aki siadaj. - chwycił mnie pod rękę i zaprowadził na fotel.

-Wszystko okej. Po prostu zamyśliłem się. - Wstałem i wziąłem papiery które miałem przeczytać.
-No dobra. - Powycierał kawę z podłogi. - Jeszcze chwilę się pokręcę i spadam, Ty też się zbieraj jest 19:30. - opuścił pomieszczenie i po chwili słychać było dyskusję między dwiema osobami. Nastawiłem ucho chcąc usłyszeć cokolwiek, jednak potrafiłem rozróżnić jedynie głosy: Ryu i Satoru. Podkradłem się do drzwi i podsłuchiwałem:
S- Satoru/ R-Ryu/ *** - słowo którego nie dosłyszałem

R: Co się *** stało?

S: A co się miało stać?
R: Przez ciebie Aki jest *** !
S: Ja nic nie zrobiłem, Odwal się!
R: *** się stanie zaraz jakimś homofobem przez Ciebie!
S: *** może *** chcesz go ***!
R: A *** jeśli to co?!
S: Nie fikaj. W *** się nie sprawdzisz!
R: Zobaczymy, czy *** ciebie, czy ***!
S: Zobaczysz, że ***!
R: Wal ***!

I na tym się zakończyło. Jednak po chwili kroki zaczęły stawać się głośniejsze i zanim zdążyłem się podnieść oberwałem drzwiami w twarz.

-Ała! – wykrztusiłem patrząc jak krew kapie mi na rękaw fartucha, barwiąc go na czerwono.
-Dlaczego stoisz pod drzwiami?! – Zdenerwował się czarnowłosy, podnosząc mnie z ziemi. –Żyjesz?
-Jakoś. – Mój mózg tańczył walca ( w pojedynkę w czaszce), ale na szczęście mężczyzna był na tyle pojętny, że przygotował lód i wręczył mi zawinięty w ręcznik.
-Podsłuchiwałeś? – spytał Satoru odwracając wzrok.
-Nie, miałem zamiar iść do domu.
-Ta, jasne. – mruknął ozięble i wyszedł.

Wyrzuty sumienia nie dawały mi spać. Wykąpany w czystej yukacie leżałem w łóżku podziwiając sufit. Totalna beznadzieja, Bałem się go i tego do czego był zdolny. Już raz władowałem się w gówno po uszy w takim związku i nie zamierzałem tego powtarzać.  Nikt przecież nie musi wiedzieć przez co kiedyś przechodziłem ... Prawda?